Ostatnio naprawdę mam powody do rozmyślań na ten temat.
Pamiętacie może nasz pierwszy post o
„Latającym jamniku”? Cóż, zgodzić się muszę, iż od jego publikacji minęło trochę czasu. Co nie znaczy oczywiście, że nie pracujemy.
Tak, myślę, że to dobre określenie. Od kilku tygodni bowiem poważnie przemyślałam niektóre sprawy, niektóre problemy. A szczerze powiedziawszy miałam nad czym się zastanawiać.
Zrozumiałam, że w mojej przyjaźni z Flopą brakuje jednej z nieodzownych rzeczy, będącej też zasadniczym fundamentem cudownej współpracy z czworonogiem -
zaufania.
Tak, przyznaję się bez bicia, dużą winę w tym ponoszę ja. Z resztą mówi się często, że zamiast obwiniać psa o wszystkie wynikające niepowodzenia najlepiej zamilknąć i uświadomić sobie, że to czasem my jesteśmy ich źródłem. I tak było z nami. Wiele się u nas ostatnio zmieniło. Wreszcie zebrałam się w sobie i na przekór dziwnym minom sąsiadów pokazałam mojej jamnicy, że przebywanie w windzie nie musi być niczym strasznym, a przede wszystkim, że jadąc nią można spokojnie poczekać na zbliżający się spacer. I natarczywe gryzienie smyczy - nie musi być w tym wszystkim koniecznością. (ale o więcej o tym w osobnym poście ;))
I nasze spacery przybrały bardziej odpowiednią formę.
Cóż z frisbee? Wszak to o nim jest mowa w dzisiejszym poście. Przy tym od razu zapewnię wszystkich, iż ćwiczymy z głową. Flopi to nie border więc... Nie w głowie nam niektóre akrobacje.
Ostatnio miałam przyjemność odkryć, jak wspaniałym jest sportem. Jak potrzebna jest tu wzajemna synchronizacja i zaufanie. Dzięki temu zarówno pies jak i opiekun czują się pewnie i to pozwala im zajść jeszcze dalej.
Razem z Flopą coraz lepiej nam idzie. Dzięki wspólnej pracy i zrozumieniu wreszcie znajdujemy wspólny język. To cudowne, gdy pies pragnie więcej z Tobą przebywać, śledzi Twój każdy krok, chce po prostu być blisko, bo wie, że chcesz dla niego jak najlepiej i co najważniejsze - bo go kochasz. To właśnie te zmiany najbardziej dostrzegam, bo one sprawiają mi najwięcej radości. Nie mówiąc już o tym, iż Flopi bardziej ufa mi na naszych treningach. Chętnie uczymy się nowych rzeczy, nie zniechęcamy się. Natomiast z samą istotą frisbee jest postęp znikomy - w tym sensie, iż nie możemy znaleźć dekli typowych dla mojego jamniora. A jeśli już znajdziemy to są one tak... na obecną chwilę za drogie. ;) I tu cała zasługa Szarpaka (z dynastii Stefanów. ;)), który dzielnie zastępuje brak dysku. Staramy się zrobić z nim chociaż niezgrabne volty czy overy (mam nadzieję, że dobrze napisałam x]) i po prostu ćwiczyć, ruszać się w tym śniegu, którego zaczynamy mieć powoli dosyć. Dziękujemy też Esterze za wielką pomoc - za przekazywanie cennych wskazówek.
Oraz za pożyczanie frisbee od czasu do czasu, by chociaż trochę nakręcić na nie Flopę.
Zaczyna więc u nas kiełkować prawdziwa wiosna. Wiosna wielkich zmian. I mam dużą nadzieję, iż ich rezultaty zarysują się z czasem jeszcze wyraźniej.
A teraz mały frisbowy bonus:
|
fot. Estera Walewska |
Oto co nasz Niszczyciel zrobił z ostatnim deklem! D:
Przynajmniej powieszę go sobie jako pamiątkę, a co! ;)
Pamiętam, że pojawiły się też pytania odnośnie konkursu wiosennego.
Owszem
będzie! I to już całkiem niedługo! Szykuję już bowiem nagrody i jako-taką oprawę graficzną na tą okazję... Zapowiadam jego rozpoczęcie na,
uwaga:
21 marca czyli -
pierwszy dzień wiosny. Już mi pachnie żonkilami. :>
A co u Was słychać ciekawego?
Macie już jakieś wiosenne plany? ;)
Pozdrawiamy serdecznie